poniedziałek, 30 stycznia 2012

Barcelona pt 4 - The Magic Fountain of Montjuïc

Nigdy nie sądziłam, że trochę wody, świateł i muzyki może wywoływać takie emocje. Słyszałam różne opinie na temat tego miejsca, że jest super, że może być, że "normalna fontanna". Może jestem mięczak, ale oglądałam ten pokaz światła i dźwięku ze łzami w oczach i ogromnym spokojem w serduchu... takie książkowe "right time, right place, right people". :)


  










piątek, 27 stycznia 2012

Barcelona pt 3 - Parc Güell

Trzeci dzień naszego wyjazdu do Barcelony, podobnie jak pozostałe, upłynął pod znakiem wielu przemaszerowanych kilometrów i kolejnych wspaniałych wspomnień. Planowaliśmy zwiedzić la Sagrada Familia, ale niestety gdy dotarliśmy na miejsce, w kolejce do wejścia stały juz setki osób. Postanowiliśmy więc "przejść się" dalej i obejrzeć Parc Guell. Tam niestety również powitały nas tłumy... ale i tak byłam  zauroczona tym miejscem. Wieczorem tego samego dnia poszliśmy obejrzeć fontannę Montjuic... ale o tym następnym razem.

Śniadanko wczesnym porankiem pod przypadkową rzeźbą... z nowymi znajomymi :)
Panowie grający w Pétanque... zawsze eleganccy ;)
Już w parku..

 


Chwila odpoczynku w upalnym słońcu... 26 stopni w środku Października :)






 

 


Wspólna kolacja na naszym ogromnym tarasie :)


sobota, 21 stycznia 2012

Barcelona pt 2

Kontynuacja pierwszego dnia w Barcelonie. Aż trudno zliczyć ile kilometrów wtedy pokonaliśmy, ale nogi same nas niosły. Fizycznie byliśmy wykończeni, ale psychicznie chyba jeszcze nigdy tak nie odpoczęłam. Po krótkim pobycie w Anglii dołączyli do nas Kamil, Jerry i Stacey. Nie mogę sobie wyobrazić lepszego miejsca na spotkanie po latach!





Szamanko pod łukiem triumfalnym. Tak, durum był pyszny.



Parc de la Ciutadella... coś pięknego!



Jesus on rollerskates! :D


 



Wyjście na ogrooomny taras.

Pierwsza wspólna kolacja.

wtorek, 17 stycznia 2012

I left my heart in Barcelona... pt 1.

Nasz wyjazd do Barcelony był bardzo spontaniczną decyzją. Ale połączenie spotkania z długo nie widzianym przyjacielem i zobaczenia miasta, o którym marzyłam już od dawna.... nie wyobrażałam sobie, że mogłabym zrezygnować z tej krótkiej wycieczki. Więc... pojechaliśmy.

Może to duże słowo... ale te pięć dni, a w zasadzie cztery, w jakiś sposób zmieniły mój sposób myślenia i dały mi energię by walczyć dalej z codziennością. Dały mnóstwo marzeń, sprawiły, że pojawiło się pełno nowych planów, które jestem zdeterminowana zrealizować. Wiele osób pewnie ma już dosyć mojego zachwycania się tym miastem... ale są takie miejsca, które potrafią wpłynąć na nas w sposób, którego nie jesteśmy w stanie zrozumieć.

Przywiozłam oczywiście setki zdjęć i filmów... i tym mogę się z Wami podzielić :)
I'll be back.




 
Pierwszą noc spędziliśmy w dość obskurnym hostelu. Za oknem mieliśmy główną ulicę i od 6.00 rano hałas był niesamowity. Co dziwne, zupełnie nam nie przeszkadzał - wręcz przeciwnie, aż zachęcał żeby wyjść i poczuć klimat miasta.

Dzień zaczęliśmy od +/- 5-kilometrowego spaceru na Camp Nou (i z powrotem) - do 14.00 mieliśmy w nogach jakieś 10km, a czekało nas jeszcze dużo, dużo więcej.




Adam i... spełnione marzenie :)


Mistrz... pierwszego planu.







More coming soon.